Wywiady

GW: Wywiad z Maciejem Zalewskim

Screenshot 2015-01-08 00.19.48
 Maciej Zalewski, poseł” PC, były prezes „Telegrafu” i były sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta opowiada Annie Bikont i Jerzemu Jachowiczowi („Gazeta Wyborcza”)
Gazeta Wyborcza 17.07.1992
_______________________________________________
Gazeta Wyborcza.:  Prezydent Walesa powie­dział niedawno: „Najbliżsi ludzie prezydenta gdy dostają polecenia aby łapać aferzystów, poma­gają aferzystom i jeszcze  ich ostrzegają”. Jakby Pan to sko­mentował?
Maciej Zalewski:  Można wnioskować z pierwszej części zdania, że pan pre­zydent chciał wiedzieć, co dzieje w świecie polskiego kąpitału, Kierując Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, starałem się tę wolę prezydencką wypełniać. Co do drugiej części zdania, nie sądzę żeby mnie dotyczyła.
ZAŁATWIĄ NAS OD STRONY CHŁOPÓW
GW.: Prezydent chciał dyspono­wać wiedzą o polskim kapitale. Zatem inicjatywa spotkania spotkania z przedstawicielami Art-B wyszła z Biura Bezpieczeństwa Narodowego?
MZ:  Art-B zjawiła się w polu mojego widzenia, gdy już pracowałem w Kancelarii Prezydenta (Lecha Wałęsy). Wyobraźmy sobie, ze pojawia się wielka firma, która bu­duje sobie image firmy pro-rolniczej, ratującej „Ursus”. Mając na dodatek pełne zaplecze ekonomiczne, staje się znaczącym elementem sceny politycz­nej. Firma chce oddziaływać na­wet na rezultat wyborów. Kluczem do  rozumienia każdej firmy jest pytanie, skąd wziął się pierwszy milion. W przypadku Art-B krążyło wiele wersji: czy to pieniądze b. PZPR, czy zachodniego kapitału, czy może finansował ich obcy wywiad? Czy trudno sobie wyobrazić, że jako urzędnik odpowiadający za bezpieczeństwo państwa, próbuję dowiedzieć się czegoś na własną rękę, kiedy nie udaje mi się uzyskać żadnych informacji.
GW.:  Czy był to jedyny powód Pana zainteresowania Art-B?
MZ:  Pierwszy pean na cześć Art-B ukazał się u Was w „Gazecie Wyborczej”. Zacząłem się obawiać, że (Art-B) jest to grupa kapitałowa związana z Wami (tzn. z Unią Demokratyczną)  i że ona będzie jedną z Waszych lokomotyw. Że to Wasza firma. Rany Boskie, kupią „Ursusa”, sprzedadzą chłopom ciągniki i Unia zdobędzie 25 proc. głosów więcej. Poleciałem do Leszka Kaczyńskiego: – „Leć do prezydenta (Lecha Wałęsy), bo jeszcze zaraz za­czną nas załatwiać od strony chłopów”. Taka sprawa mogła zaburzyć  równowagę polityczną kraju.

UOP WIEDZIAŁ, NIE POWIEDZIAŁ, A TO BYŁO TAK…
GW.:  A dlaczego nie mógł Pan uzyskać informacji o Art-B?
MZ:  Bo żaden z urzędników zajmujących się bezpieczeństwem państwa nie był w stanie mi ich udzielić.
GW.:  Zwracał się Pan do UOPu? Z kim się Pan kontaktował?
MZ:  Z szefem UOPu Andrzejem Milczanowskim I z oficerem śledczym który zajmował się sprawami gospodarczymi.
Po dwóch tygodniach moich rozmów z przedstawicielami Art-B dotarła do mnie pierwsza informacja z UOPu o tej firmie, sugerująca niejasne powiązania Art-B.
Uznałem więc, sam nie muszę już zbierać informacji. Z dnia na dzień uciąłem jakiekolwiek kontakty z prezesami Art-B.
GW.:  Czyli UOP zasugerował, że Pan nie powinien się tą firmą interesować?
MZ:  Można to tak powiedzieć.
GW.:  Pan zajmował się w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego pionem MSW (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych)?
MZ:  Można to tak z grubsza nazwać.
GW.:  Czy była ustalona procedura wpływu informacji z MSW do BBN?
MZ:  Docierały dokumenty poufne, tajne, specjalnego znaczenia.
GW.:  Czy UOP zwykł Informować Biuro Bezpieczeństwa Narodowego o swoich tajnych zamierzeniach, np. o szykujących się aresztowaniach?
MZ:  Nie. Nie dostawaliśmy ani nie mieliśmy nawet wglądu do informacji o prowadzonych działaniach operacyjnych.
GW.:  31 lipca przekazuje Pan Bagsikowi informację o zamknięciu granicy w ciągu 12 godzin. Ter­min upływa o 4.00 rano. 1 sierpnia o 2.00 w nocy Bagsik i Gąsiorowski przekraczają granicę. Taka jest ich wersja. Czyste pomówienie?                        
MZ:  Tak. I dlatego występuję z pozwem do sądu o ochronę dóbr osobistych.
GW.:  Czy ma Pan jakąś hipotez, kto mógł uprzedzić prezesów Art-B o szykujących się aresztowaniach? To, że zostali uprzedzeni, nie ulega wątpliwości.
MZ:  Mogę powiedzieć tylko jed­no. Kiedy rozpoczynałem rozmo­wy z UOPem na temat Art-B, nie uzy­skałem informacji, które powi­nienem był uzyskać jako urzęd­nik prezydenta.
HARMONOGRAM URZĘDNIKA, CZY POWIEŚĆ KRYMINALNA
GW.:  Początek Waszej znajomości, w relacji Gąsiorowskiego brzmi jak iz dobrej powiści kryminalnej. 16 czerwca 1991 r. godz. 14.00 telefon od wysokiego urzędnika prezydenta Lecha Wałęsy – Macieja Zalewskiego. Wiceprezesowi pot spływa po piersi z przerażenia, co jest gra­ne. Spotkanie 18 czerwca w Biu­rze Bezpieczeństwa Narodowego okazuje się bardzo owocne. Na­stępują kolejne – w siedzibach Art-B na Wspólnej, w pałacyku w Pęcicach, w restauracjach
MZ:  Moje kontakty z panami Gąsiorowskim i Bagsikiem miały miejsce między 11 a 25 czerwca 1991 r. Zaprosiłem ich do BBN trzykrotnie, dwa, a może trzy razy byłem w Pęcicach. dwukrotnie w ich biurze na Wspólnej, chyba ze dwa razy jadłem z nimi obiad.
GW.:  Jeśli te spotkania miały miejsce w ramach Pana obowiązków, czy przygotował Pan z nich jakieś notatki służbowe?
MZ:  Wiele rozmów miało charakter wstępny, a poza tym Biuro dopiero zaczynało funkcjonować, nie było jeszcze przyjętych procedur. Przebieg tych spotkań referowałem nie tylko mojemu bezpośredniemu szefowi – ministrowi d.s. bezpieczeństwa – Lechowi Kaczyńskiemu, ale też informowałem o nich szefa UOPu. Patrząc zresztą na sprawę w kategoriach czysto zawodo­wych, chciałbym zauważyć, że to ja potrafiłem pierwszy wyjaśnić UOP, na czym polegał “oscylator”. W największym uproszczeniu zysk powstawał dzięki częstemu i błyskawicz­nemu przerzucaniu tych sa­mych pieniędzy z banku do banku. Dawało to wielokrotne oprocentowanie tych samych kwot jednocześnie w kilku bankach. Narysowałem im to jak pa tablicy i widziałem ich wytrzeszczone oczy. Oni w ogóle nie wiedzieli, o czym mówię, a przecież to oni mogli korzstać z rożnych źródeł, podczas gdy BBN nie ma uprawnień do prowadzenia działań operacyjno-rozpoznawczych.
PENETROWANIE KAPITAŁU NA JEDNYM PRZYKŁADZIE
GW.:  Czy w ramach Pana obowiązków rozeznawania polskie­go kapitału spotkał się Pan w tym czasie z jakimiś innymi firmami?
MZ:  Cóż, żebym się zajmował inną firmą, głośna a nieznaną, to nie. Art-B traktowałem jako pre­cedens, na przykładzie którego można zobaczyć, jak państwo może się bronić, a kiedy jest bezradne.
GW.:  Ale czy w ogóle poza Art-B spotykał się Pan z innymi przed­stawicielami polskiego kapitału?
MZ:  Tak, w ramach różnych oficjalnych spotkań. Poza tym chcąc zdobyć informacje na temat działań importerskich Art-B – chodziło o import taniej elek­troniki z Dalekiego Wschodu – zaprosiłem do Biura kilku biznesmenów, którzy należeli do lobby przeciwnemu takiemu importowi, np. Zbigniew Niemczycki.
GW.:  To co Pan mówi, nie brzmi przekonująco. Zajmował się Pan światem biznesu, ale tylko Art-B i tym, co się wokół niego kręciło?
MZ:  Nie interesował mnie katalog działań polskich firm, ale ten osobliwy przypadek. Firma, któ­ra nagle staje się głośna, przedstawiana w prasie jako złote dziecko polskiego kapitalizmu. Niekonwencjonalna, miała prze­łamać inercję polskiego systemu bankowego. Art-B rozbudzała namiętności, samu się narzucała, żeby się nią interesować. Rozmawiając ze mną  prezesi Ąrt-B proponowali sfinansowa­nie inwestycji rzędu 2 czy nawet 3 mld dolarów.
_____________________________________